Chata (1)

   Mack jest szczęśliwym mężem i ojcem trojga wspaniałych dzieci. Pewnego dnia jego rodzinę dotyka tragedia. Najmłodsza córka Missy zostaje porwana. Wszelkie dowody wskazują na morderstwo, choć ciała nie udaje się odnaleźć. Mack popada w coraz głębszą rozpacz, która powoli oddziela go od świata i rodziny. Kilka lat po tragedii otrzymuje tajemniczy list z zaproszeniem do leśnej chaty, w której rozegrał się dramat Missy.

    Czy chata jest jednym z filmów, które mimo wiary osobistej mogą znudzić lub wręcz okazać się pretensjonalne ?

   Chciałbym powiedzieć – Nie! Skądże znowu ? – bo sam miałem takie nadzieje. Kiedy jednak zasiadłem na sali kinowej i seans zaczął postępować, czułem się coraz bardziej rozgoryczony. I chociaż to słowo jest dość mocne, to chyba w najlepszy sposób obrazuje to co czułem. Spodziewałem się filmu ciężkiego, będącego, swego rodzaju rozrachunkiem wewnętrznym głównego bohatera, któremu towarzyszyć będą pewne niewytłumaczalne zjawiska. I co prawda dostałem coś na kształt tego, jednak okazało się, że wnętrze tej bombonierki jest na wpół zjedzone, a na wpół zepsute. Poza opakowaniem, tutaj niemal wszystko zawiodło. I nie zrozumcie mnie źle – sam uważam się za osobę wierzącą, jednak już przy recenzji „Milczenia” – nie mam nic przeciwko, kiedy filmy poruszają tematy związane z wiarą, jednak gdy okazuje się, że robią to pretensjonalnie, niemal wykładając naukę kościoła i w ciągu dwóch godzin upychają niemal kilka solidnych katechez, to nie potrafię tego oglądać. Niestety „Chata” w 100% pasuje do tego opisu.

   Banalny, przepełniony patetyczną treścią, która mocno nagina powszechne rozumienie pewnych elementów wyznania. Mogę wręcz szarpnąć się na stwierdzenie, że zalatuje momentami propagandą, której sam nie byłem w stanie zrozumieć. Zapewne pojawi się ktoś, kto skontruje to, o czym tutaj piszę, jednak przy głębszej analizie filmu, zestawionej z moimi nadziejami na dobrze zbudowaną historię, leci on na łeb na szyję, chociaż na początku się na to nie zapowiada. Bardzo przyjemne wprowadzenie, następnie sceny z młodości postaci granej przez Sama, które zmierzają ku teraźniejszości, a to wszystko opisuje głos jednego z bohaterów w roli narratora – świetnie. Widać, że mocno trzymali się wprowadzenia stworzonego niczym w książce. I potem zaczyna się już podróż pod górkę.

Chata (5)

   Zaczynamy od poznania wspaniale funkcjonującej rodzinki. Wspaniałe dzieci i kochający się rodzice. Jedna dziewczynka ma na imię Missy – czy muszę mówić jak dużym to imię jest spoilerem? Mam nadzieje, że nie.  Oczywiście historia podąża dalej swoim torem i w końcu dochodzi do tego momentu, w którym wszystko się diametralnie zmienia. Ogromny ból, zagubienie, wręcz izolacja od środowiska zewnętrznego, towarzyszą głównemu bohaterowi – i gdyby ten stan się utrzymał i na nim zostałaby zbudowana fabuła, swoistego powrotu do życia, to nie miałbym problemu, jednak zderzamy się z pomysłem bez charakteru, który wydał się dobry twórcom. Zamiast skupić się na dramacie wewnętrznym, postanowili strzelić lekcję religii o treści – „Przybliżamy podstawy wiary aby umocnić (co najlepsze nigdy nie wykształtowany) fundament”. Tak oto ludzki dramat, stał się żywym przykładem, rodem z kiepskiego wykładu. Można by było się jeszcze pogodzić z zabiegiem twórców, jednak obsadzili go banałami z nutką symbolizmu, nałożonego na bardzo specyficzną wizję życia. Wzniosłe treści nie miały zupełnie szans aby wybrzmieć właściwie. Igranie z widzem i próba podejścia go od tyłu, poprzez grę na jego emocjach, podkreśla tylko smutną prawdę – na początku było znośnie, następnie niepokojąco banalnie, aż zamieniło się to wręcz w  kiczowate i tanie zabiegi. Jak jest dobrze, to musi zaraz być źle i tak to się toczy.

Chata (4)

    Tak oto fabuła, staje się przewidywalna i poza jednym, realnym zaskoczeniem, praktycznie cały film, można było wydedukować z mocnym wyprzedzeniem. Historii nie pomagają też niepoprawnie eksponujące treści dialogi, które chcą przekazać za dużo. Brzmią niczym w filmach edukacyjnych, mając za zadanie upchać istotne informacje, tak, aby widz zapamiętał to co się do niego mówi. Ciężko jednak stwierdzić ile to ma wspólnego z poruszanym w filmie problemem głównego bohatera. Kilka razy zapewniły mi uśmiech – jednak lekki i szybko znikający. Jeśli więc tak wyglądają dialogi, to sami sobie odpowiedzcie jak może być z aktorstwem. I naprawdę próbowałem zrozumieć dlaczego Sam Worthington gra tak, jak gra ale odpowiedzi nie znalazłem. Czy można bronić go osobistym dramatem postaci – owszem, jednak nikt mi nie wmówi, że tak zachowuje się osoba po takich przejściach. On po prostu jest nijaki. Octavia Spencer w miare się broni ale również jest zatrważająco przeciętna jak na siebie.Avraham Aviv Alush wydaje się być lekko wyrwany z kontekstu. Najbardziej absorbująca jest chyba Sumire Matsubara jednak jej poziom gry aktorskiej, nadal nie przekracza średniej. Z resztą grona aktorów jest tak samo. Realnie wybija się tylko Amélie Eve ,chociaż jest najmłodsza.

Chata (3)

   Każdy powie jednak, że istnieje też coś jeszcze – strona wizualna. Owszem i na zdjęciach wygląda cudownie. W ciągu filmu, można jednak natrafić, na kilka mankamentów. Jednak na początek przyjmijmy miły ton, po bólach związanych z fabułą.  Scenografia jest najlepszym elementem tego filmu i mówię to z ręką na sercu. Owszem, nie jest cudowna i zalicza od czasu do czasu gorsze chwile, ale broni się w obliczu reszty. Piękne lasy, zielone ogrody, plaże – wspaniała wizja, szkoda, że bardzo często niekonsekwentna. Lecąc po kosztach najwyraźniej ktoś zapomniał dopieścić CGI, które zupełnie niezrozumiale jest wciskane wszędzie, przez cały czas trwania filmu. Greenscreen pojawia się nawet, przy prostych scenach, które go nie wymagały i jest jednocześnie tak widoczny, że momentami zastanawiałem się naprawdę, czy ktoś przez przypadek, nie oddał wersji roboczej do dystrybucji. CGI to dobro z którego trzeba umieć korzystać z głową, a tego ewidentnie tu zabrakło. Następna w kolejce wizualnej piramidy jest Kamera. Przyjemna, kilka razy zalicza mocno nie przemyślane, niepotrzebnie zwymyślane, ujęcia, zrobione chyba tylko pod zwiastun – ale cóż począć. Montaż ma się nieco gorzej. Jeden moment przekreślił właściwie wahającą się ocenę. Scena w jaskini – kto oglądał ten wie, a kto będzie oglądał ten zrozumie. Kiczowaty montaż z chmurkami, to jakaś porażka rodem z wcześniej wspomnianych filmów edukacyjnych. Można było tego uniknąć, a tak – klapa. Kilka razy jest po prostu paskudny.  Ocenę poszczególnych elementów zamyka muzyka. Nie jest to najgorszy soundtrack jaki w życiu słyszałem ale zarówno jak przy historii – spodziewałem się czegoś dużo lepszego i lepiej rozwiniętego. Możliwe, że przy fabule stracił polot, jednak zdecydowanie nie spełnił moich oczekiwań.

Chata (2)

Podsumowanie :

   Tak oto historia, która miała być wspaniała, zamieniła się w drogę przez mękę. Oczywiście, gdy światła się zaświeciły, praktycznie każda z osób na sali była zapłakana i pociągała w chusteczkę, jednak nawet to mnie nie przekonało. Z punktu widzenia niedzielnego widza, który przyjmuje film takim jaki jest, „Chata” zda egzamin. Dla niektórych może to być arcydzieło. Jednak patrząc na to okiem nieco bardziej wprawionym i analizując poszczególne elementy produkcji, nie ciężko zauważyć, że to banał skrojony pod masowego widza, który nijak ma się do realnie cierpiącego mężczyzny szukającego ukojenia. Efekt końcowy jest taki, że „Chata”, staje się bardziej wykładem o wierze, niźli ukazaniem tragedii rodzinnej i kryzysu wiary. Napisana pokracznie i starająca się upchnąć za dużo treści, wizja spotkania z Bogiem. – wersja bardzo ciężkostrawna.

Moja Ocena : 4,45