„Listy do M. 3” opowie historię kilku osób, którym w jeden magiczny dzień przydarzają się wyjątkowe chwile. Bohaterowie przekonają się o potędze miłości, rodziny, wybaczenia i wiary w to, że ten niezwykły świąteczny czas pełen jest niespodzianek.
Pomijając tragiczny opis… Jest on mniej więcej tak angażujący jak całokształt. Formuła się wypaliła.
Doskonale pamiętam jak w 2011 roku pierwsza część trylogii wchodziła do kina i masa osób szturmem zdobywała miejsca na salach kinowych, aby zobaczyć Polską wersję „To Właśnie Miłość ”. I tak oto zaczęło się trzepanie kasy przez TVN na świątecznym klimacie, który wylewał się z produkcji na każdym kroku. O pierwszej części napiszę jeszcze kiedyś jednak nawiązując bezpośrednio do tego jak się prezentuje trzecia część na tle reszty – W moim odczuciu, jakość, spada z części na część. Jedynka łączyła świetny klimat i genialne gagi, dwójka lekko się przejechała na lokowaniu produktu w postaci wpychanego Sound’n’Grace, natomiast trójka jest zwyczajnie krową do dojenia dukatów z Polskiej widowni.
Mina Karolaka mówi na tym zdjęciu wszystko. Wyglądałem podobnie, kiedy kolejne minuty mijały, a ja zastanawiałem się kto wpuścił pilot serialu do kina. Bo jakością i stylem „Listy do M. 3” przypominają właśnie bardzo słaby serial, traktujący o miłostkach w okresie Bożonarodzeniowym – W dodatku w świecie niesamowicie sztucznym i bardzo na siłę. To jest bardzo ładnie zapakowany bubel ze świetną kampanią reklamową, oraz marką kreowaną przez lata w świadomości Polskiego odbiorcy. Jednym z największych minusów jest fakt, że wątki z poprzednich części są kontynuowane na siłę i więcej w tym filmie dramatu niż komedii. Rzucony sporadycznie żart z reguły jest bardzo kiepski i lekki uśmiech to wszystko co udało się filmowi ze mnie wykrzesać, a z natury jestem śmieszkiem. Romansu tutaj tyle co kot napłakał, i te łzy też są jakości wątpliwej. Schematyczny i przewidywalny – co nie powielił z poprzednich części, zaczerpnął z seriali i Amerykańskich produkcji tworząc obraz nijaki do bólu (i ktoś może powiedzieć, że kłamię i nie możliwe że przewidziałem niektóre wątki – otóż zaskoczę – to nie trudne do wywnioskowania.) .Nie wspomnę już o tym, że przeplatanie się historii poszczególnych osób było bardzo fajne i kreatywne tak tutaj jest ewidentnie na siłę w myśl zasady.
Tak oto wyszczuty z Bożo-Narodzeniowego klimatu potworek, pod szyldem popularnej serii TVN’owskiej rodziny, przyciąga do kin. Nie sprawdzają się małe mrugnięcia, nawiązujące do poprzednich części , ponieważ są wrzucone między wątki nieprzyjemnie się ze sobą gryzące. Wprowadzenie nowych postaci jest bez sensu – starych jakby nie było – ni Be ni me ni kukuryku. Jeden wielki rozgardiasz, który opisują dwa słowa – „Psia Dupa”. Wyjęte ze scenariusza powiedzonko Mela, jest jedną z najjaśniejszych gwiazd w tej konstelacji, ponieważ reszta jest jakości bardzo wątpliwej. Niestety ale panowie Marcin Baczyński i Mariusz Kuczewski uraczyli nas totalnie przeciętną gadką – głównie ckliwą i mało angażującą. Porównując choćby z dwójką, mocno zjechał poziom, a patrząc na to jako solowe dzieło – nic się nie poprawia – to po prostu jest nijakie.
Nie pomagają też aktorzy, którzy najwyraźniej zapomnieli o swoich wcześniejszych dokonaniach i skądinąd niezłych występach. Dają radę Matysiak i Stenka -ale to role drugoplanowe. Mateusz Winek grający syna Mela nie jest już tak uroczy i bardziej gra niż jest luźnym dzieckiem z 2’giej części. Karolak, Różczka, Szyc, Kuna, Malajkat i Kowalewski takie 6/10. Cała reszta – 5 i niżej. Dosłownie. Totalnie spada poziom, mimo tego, że niektórzy odtwórcy ról są już aktorami z dużym stażem i dobrym dorobkiem artystycznym. Nawet pan Grabowski, którego bardzo lubię zarówno za dokonania filmowe jak i kabaretowe – nie wypadł dobrze w tym potworku świątecznym. To jest po prostu toporne aktorstwo serialowe.
Wizualnie – bardzo sztuczny twór. Niby święta, niby coś ale bardzo to wszystko na siłę. Jak wcześniej czuć było jakiś klimat etc. tutaj jest to sztuczne – i może się czepiam ale takie mam odczucie. Bo z wizualnie przyjemnej bajki, zrobiła się moralizatorska opowiastka w myśl zasady „żeby było- będzie $ ”. Nawet to nieszczęsne lodowisko i jego otoczenie, wygląda jak postawione w marcu na placu w niemal opuszczonym mieście – to znaczy że ze scenografią jest coś nie tak. Kolejna cecha, która przybliża film do serialu TVN’u, to sposób prowadzenia kamery. Widziałem niektóre odcinki „Prawa Agaty” czy temu podobne twory i ciężko nie zauważyć, że wygląda to kropka w krupkę tak samo. Montaż? Ta sama śpiewka. I tak krok za krokiem dochodzimy do … ANIMACJI KOMPUTEROWEJ. I ja wiem jak to abstrakcyjnie brzmi ale tak- wcisnęli tutaj CGI, które jest potrzebne jak dzięciołowi motorówka – dosłownie. Otóż jest to animacja sukienki, która sfruwa z balkonu apartamentowca… i Green-screen mający udawać jadące auto – cyrk, żeby po Warszawie nie można było po prostu tym autem przejechać tylko w studiu obraz ulic nakładać. Pojawiają się nawet sceny z kaskaderami ! Takie niespodzianki nam przygotowali twórcy ( a raczej zapychacze sztucznie wydłużające czas trwania )
Jedyne co jest w tej części lepsze niż w części drugiej to muzyka. Twórcy nie katują nas już Sound’n’Grace, a wracają do formuły Amerykańskiej z jedynki. Ale żeby nie było zbyt kolorowo, to ilość i częstotliwość utworów, tworzy z całokształtu Teledysk z dialogami – a to przecież też nie o to chodzi.
Podsumowanie :
Na film poszedłem z Mamą – i mama też stwierdziła, że to na siłę i bez większego sensu było. Tak więc jak sceptycznie podchodziłem na „Dzień Dobry” , tak wręcz zawiedziony wychodziłem z sali kinowej (przy dźwiękach jakiejś chorej hybrydy utworu świątecznego i punka). Ta seria umarła i to, że twórcy zostawili kolejną furtkę na przyszłość, mnie przeraża. Widownia jest podzielona – jednak jako widz świadomy,za którego się mam, ciągnący za sobą doświadczenie (wg. filmwebu) blisko 2000 filmów ( a pewnie jakaś liczba po prostu mi umknęła ) uważam, że to była naprawdę niepotrzebna kontynuacja zrobiona bardziej dla kasy niż z pasji . Jako film telewizyjny się sprawdza ale jako kinówka – jest raczej marnym żartem. I tak jak napisałem w tytule recenzji – Ten List nie potrzebował odpowiedzi … z pewnością nie takiej.
„Psia Dupa” nie film świąteczny .
Dodaj komentarz