Czas Próby (1)

   Sztorm rozrywa statek na pół. Ray Sybert (Casey Affleck), jedyny starszy oficer na pokładzie, szybko orientuje się, że musi przejąć dowodzenie nad przerażonymi marynarzami. Z bazy Straży Przybrzeżnej USA, wyrusza misja ratunkowa. Mimo że szanse powodzenia są znikome, czterech ludzi pod dowództwem kapitana Bernie Webbera (Chris Pine) płynie w łodzi ratunkowej, wyposażonej w wadliwy silnik i szczątkowy sprzęt nawigacyjny, by zmierzyć się z żywiołem.

   Walka z żywiołem, a w tle świat retro, swingiem i strachem pisany. Czy film okazuje się próbą dla widza ?

   Disney… Ah Disney… Jak ty mnie teraz zaimponowałeś…

   Kilka lat wstecz w okolicach roku 2012, bardzo popularne stały się filmy Katastroficzne traktujące o wydarzeniach trzymających w napięciu, zabierających jednocześnie dużą liczbę istnień ludzkich na drugi świat. Ostatnimi czasy, zapadła moda na filmy rozgrywające się na morzach i oceanach. W dodatku twórcy wręcz pokochali tworzenie filmów, opartych, inspirowanych czy obrazujących prawdziwe historie z „życia” wzięte. Tak więc mądre głowy z Disneya postanowiły połączyć wszystkie te elementy i tak oto powstał „Czas Próby” – twór o odwadze, miłości, morzu i katastrofie traktujący, a w dodatku, na prawdziwych wydarzeniach oparty.

   Ostatnimi czasy trafiam na produkcje proste, ale tą prostotą urzekające. Ten do nich jak najbardziej należy. Historia zaczyna się od randki, która będzie wstępem do czegoś więcej. Uczucia w tym filmie będą pełnić rolę spoiwa. Następnie poznajemy realia pracy głównego bohatera i śledzimy jego poczynania, od czasu, do czasu przenosząc się na statek, którego tytułowa próba będzie dotyczyć. Po nakreśleniu wszystkiego wyraźną, grubą kreską, akcja się rozkręca, by przynieść nam kolejne dawki emocji. Od punktu A, do Punktu B z małymi wariacjami. Czy mogę więc narzekać? Absolutnie nie. Choć wątek romantyczny, jest ewidentnym zapychaczem, który ma załagodzić tragizm sytuacji i jednocześnie zespoić wątki, to jest on zręcznie wpleciony – jak mniemam, ku uciesze pań i uldze zbyt nerwowych panów, których emocje mogłyby zjeść. Potykając się czasem o logikę, fabuła brnie do przodu, a towarzyszy temu wszystkiemu klimat Ameryki w stylu retro. Nie rozumiem jednak klasyfikacji gatunkowej – na typowy Thriller nie ma co liczyć, za to na dobry dramat jak najbardziej. Intrygi brak, jednak napięcie jest odczuwalne. Za gardło mnie nie przytrzymało ale dało się polubić – nieszkodliwe i delikatne ale konsekwentnie towarzyszące praktycznie cały seans.

Czas Próby (4)

   Średnio wyszło twórcom granie na emocjach. Mimo tego, że Love Story ma swój urok, to charakter ukochanej głównego bohatera, momentami zaczynał mnie już lekko denerwować – tylko co gorsza, trudno powiedzieć, czy był to ruch zamierzony, czy niekontrolowana reakcja. Mimo sympatii do historii, muszę z przykrością stwierdzić, że przewidywalność filmu to 50/50. Nie ma co kłamać, że podobne historie, już nieraz dane nam było zobaczyć na wielkim ekranie, a pewne rozwiązania fabularne, niczym specjalnym się nie wyróżniały. Rozbudowany, zbalansowany szablon. Mocnym elementem filmu są dialogi. Wg. mnie są świetnym przykładem, tekstu napisanego adekwatnie do historii i oczekiwań widza. Nie odbiegają mocno od głównego wątku, czasami go wręcz rozbudowując, a przy tym bije od nich naturalność. Nie są przesadnie patetyczne. Owszem – kulturalne i delikatnie eksponujące mniej widoczne rzeczy, ale jak najbardziej przyjemne – byłem w stanie w to uwierzyć. Dialogi ktoś jednak musi wypowiedzieć. Aktorska ekipa, dobrze stworzyła swoje kreacje. Dwóch najważniejszych w produkcji aktorów – Chris Pine oraz Casey Affleck  spisało się na medal. Co prawda jest to srebrny krążek ale nie można im odmówić specyficznego występu. Mimo wszystko, patrząc na to z realnej perspektywy, ciężko mi uwierzyć, że dwójka niemrawych marynarzy była w stanie dokonać tak heroicznych czynów – ale kto wie. Ben Foster ,Eric Bana ,Holliday Grainger ,również dali całkiem przyzwoite występy, chociaż ewidentnie w tej grupie przodowała Holliday.

Czas Próby (3)

   Wizualnie film wygląda bardzo dobrze (7/10). Zacznę od najgorszego element – efektów specjalnych. Nie jest to półka najwyższa. Zgrała się jednak z resztą, a więc spokojnie można je uznać za dobre. Woda bryzga w lewo i w prawo, kilka razy bucha ogień – czego chcieć więcej w tak ograniczonej formie przestrzeni. Wprawnie połączono to z CGI. Co do samych komputerowych zabiegów, to osiągają one już wcześniej wspomniane 7. Ba- miały potencjał na wyższą notę, jednak zaliczyły kilka średnich momentów, poczynając od scen z klarownym green-screanem. Woda jest trudna do realistycznego zanimowania, ponieważ jest nieprzewidywalna i ciężko sprawić, aby wyglądała dobrze – tutaj się udało (Przeważnie). Praktycznie cała produkcja bazuje na zabiegach animatorów, które koniec końców dają radę, łącznie z przypudrowaniem noska scenografii. Ta natomiast ma się bardzo dobrze. Urocze portowe miasteczko w zimnej atmosferze, przypruszone śniegiem i otulone zmrokiem i nocą. Mimo mrocznej kolorystyki filmu, wnętrza mi się podobały, a i inne miejsca prezentowały się co najmniej dobrze.

Czas Próby (2)

   Operująca w tym wodnym szaleństwie kamera, zalicza kilka świetnych ujęć. Zwinna i przyjemna dla oka. Scena gdy Holliday stoi w oknie wygląda wspaniale. Delikatne, nie przesadnie roztrzęsione obrazki – jest bardzo dobrze. Montaż mnie mocno zaskoczył. Dostałem świetnie sklejony film, a szczególnie urzekła mnie jedna sekwencja – mogłoby się wydawać, długiego ujęcia kamery. Był to jednak w rzeczywistości, wprawnie zmontowany fragment filmu z dodatkiem CGI – brawo za kreatywność. Poza tym przemyślany i poprawny.

   Muzycznie jest bardzo przyjemnie. Co prawda na początku słyszymy swing, który w późniejszych minutach często zamienia się w patetyczny soundtrack – ale czemu się tu dziwić. Przecież katastrofa + swing = słaba komedia. Gdzieś da się też słyszeć echo nowoczesności, ale jest ono krótkotrwałe i na całe szczęście, nie jest w stanie zepsuć wcześniej wykreowanego świata.

Czas Próby (5)

Podsumowanie :

   „Czas Próby” należy do tytułów lekkich – dobrych na niedzielny seans po obiedzie czy wieczorów filmowych ze znajomymi. Dobrze łączy typ, American Hero i romantyczną opowiastkę. Nie zmusza do myślenia – bo wszystko podaje na tacy. Można się ciut zaangażować, można się kilka razy uśmiechnąć, można też kibicować powodzeniu akcji – wszystko jest. Takich filmów jest masa, jednak ten, wyróżnia duża przystępność dla widzów lubiących różne gatunki filmowe – praktycznie każdy znajdzie tu coś dla siebie. Ja znalazłem – i chociaż nie mogę powiedzieć, że ten film to arcydzieło to Disney zaserwował nam kawałek solidnego kina.

Moja Ocena : 6,50