Władcy chaosu [Plakat]

Oslo, 1987 rok. Siedemnastoletni Øystein Aarseth znany również jako Euronymous (Rory Culkin) jest zdeterminowany, by uciec z pogodnej skandynawskiej miejscowości rodzinnej i ze swoim zespołem Mayhem stworzyć „prawdziwy norweski black metal”. Wierząc, że są na granicy muzycznej rewolucji stają się jeszcze bardziej mroczni. Kult szatana, podpalanie kościołów, kradzież nagrobków, depresja, samobójstwa, skłonność do rozgłosu to tylko niektóre elementy ich codzienności.

Spazm na temat Norweskiego Black Metalu, czy solidna opowieść o jego początkach ?

PS: Z miejsca zaznaczam – film jest wysoce obrazoburczy, brutalnie naturalistyczny, przedstawiający antychrześcijańskie zachowania i stosy wulgaryzmów. Jeśli ktokolwiek uważa się za osobę delikatną lub przyjmującą zbyt wiele do siebie z oglądanego filmu, ogląda produkcje na własną odpowiedzialność.

  O grupie Mayhem miałem szczątkowe informacje. Przed laty natrafiłem na kilka artykułów poświęconych tej formacji, jak i samej postaci Dead-a. Przez bardzo długi czas nie miałem pojęcia o tym filmie, a wiedząc, że taka produkcja istnieje, nie połączyłem kropek z historią, która kiedyś bardzo mnie zainteresowała. Moją uwagę przykuł plakat w jednym z serwisów streamingowych i ostatecznie zdecydowałem się obejrzeć Władców chaosu na podstawie szczątkowych informacji.Rozpocząłem seans, a 15 minut później film zapewnił mi poczucie olbrzymiego dyskomfortu swoim naturalizmem. Obraz nie patyczkuje się z widzem, bardzo szybko stawiając go przed niecodziennymi praktykami subkultury Black Metalowej. Bądź co bądź reżyser jest szczery względem widza, który w tym momencie szybko może oszczędzić sobie dalszych cierpień – jeśli takie odczuwa. Sam tego nie zrobiłem i muszę przyznać, że nie żałuję, chociaż dotąd nie wiem, czego właściwie doświadczyłem

Władcy chaosu[1]

   Władcy chaosu z pewnością nie opowiadają o Mayhem – jak początkowo myślałem. Historia zespołu jest tak naprawdę wprowadzeniem do historii Euronymousa (Rory Culkin) i jego relacji z Vargiem (Emory Cohen). Ostatecznie nie dowiadujemy się jednak o nich za dużo – postaci są bardzo czarno-białe (i bynajmniej nie chodzi mi o corpse paint). Zastosowano tu dość banalne zabiegi narracyjne ubrane w bardzo mocne efekty specjalne i scenografie. Wydaje się, że antybohaterowie wymieniają się miejscami z osobami, co do których początkowo można żywić jakąś empatię. Twórcy filmu sprawiają jednak, że z czasem, ciężko jest ocenić, czy ktokolwiek kogo widzimy jest „tym dobrym”. Jednocześnie warstwa psychologiczna nie jest należycie pogłębiana, co daje miałki efekt. Klimat norweskiej depresji jest odczuwalny już od pierwszych scen, a nie pomaga mu monotonia opowiadanej historii i brak faktycznego zaangażowania widza. Narracja, prowadzona w filmie przez Euronymousa, jest zbyt spokojna, aby widz mógł w pełni zanurzyć się w szalonym świecie metalowców bez granic. Są momenty, w których bardziej lub mniej brodzimy w świecie norweskiego black metalu – o właściwe wrażenia dbają scenografowie, którzy to wieszają koty na szubienicach lub wciągają przed kamerę zdechłe i obgryzione zwłoki zwierząt. Sceny, wizualnie zaczynają stawać się coraz bardziej niepokojące dla przeciętnego zjadacza popcornu, a moment, w którym wokalista grupy Mayhem, Dead, zaczyna podcinać sobie żyły w trakcie koncertu, jest momentem w którym, myślę , że znaczna część widowni wymiękła lub wymięknie.

Władcy chaosu[2]

   Poznajemy Varga, którego spokojnie można (w myśl plecionej przez film wersji historii) nazwać potworem stworzonym przez jego idoli. Varg winduje poziom absurdu na zupełnie nowy poziom. W tym momencie narracja zaczyna być bardzo niespójna, powoli odwracając biegunami wszystko to, co próbowała nam wmówić od początku, oczywiście cementując to mocnymi scenami. Uważam, że twórcy i tak znacznie się powstrzymywali przed wykorzystaniem materiałów, jakie zapewne zgromadzili. Z tego też względu black-metalowcy we Władcach chaosu wydają się bandą nakręconych na różne wyskoki dzieciaków, które nie do końca wiedzą, czym jest to, co z taką pieczołowitością pielęgnują i wyznają. Nie znają granic, bo rzekomo ich nie mają. Jest to mówione, jest pokazywane, ale z czasem niespecjalnie da się w to wierzyć zwłaszcza, jeśli miałoby to dotyczyć całej grupy.

    To nie jest opowieść, do której przyzwyczaiło nas Holywood, która pozuje na bycie mroczną, w rzeczywistości tylko zakładając maskę – reżyser Jonas Åkerlund wydaje się mocno zaangażowany w to, aby pokazać, jaki ta subkultura miała w swoim czasie wpływ na młodych ludzi – co byli w stanie oni poświęcić, aby jeszcze bardziej zżyć się z jej członkami. Nie przebiera też w środkach wizualnych, często wykraczając poza strefę komfortu widza.

Władcy chaosu[3]

Nie mam zielonego pojęcia, jacy byli ludzie, których przedstawia film, ale spotkałem się w sieci z wieloma opiniami, że nikt nie przypomina swoim zachowaniem pierwowzoru, a norweski black metal nie był tym, co pokazuje produkcja. I rzeczywiście Władcy chaosu sugerują niejako, że muzyka niosła za sobą ideologię, która była bardzo niebezpieczna – jest w tym ziarnko prawdy, jednak mocny nacisk na ideologiczny aspekt tej subkultury, nawet mnie – bardzo ostrożnego turystę w tym gatunku muzycznym, lekko uderzył. Lords od Chaos w niekontrolowany i wydaje się, niezamierzony sposób ośmieszają grupę związaną z tą muzyką, dlatego jestem w stanie zrozumieć, dlaczego widzowie będący jej uczestnikami tak mocno krytykują ten film. Błędne jest też założenie, że Black Metal musi być związany z nazizmem, czy nawet satanizmem. Norwegom blisko jest do neopoganizmu o czym film wydaje się tylko wspominać.

Zarówno dialogi, jak i gra aktorska nie są wybitne – są niezłe. Jeśli natomiast popatrzyć na to, jak prezentuje się lista aktorów, można zauważyć znajome nazwiska. Okazuje się, że, obsada składa się z młodej krwi znanych rodzin. Rory Culkin grający postać Euronymousa to brat znanego z Kevina samego w domu Macaulaya Culkina, chociaż w tej charakteryzacji trudno wyłapać momentami, podobieństwo. Jack Kilmer, który występuje w roli Dead-a, to syn Vala Kilmera i Joanne Whalley. Faust grany jest przez Valtera Skarsgårda, którego nazwisko nie powinno być obce kinomaniakom.

Władcy chaosu[4]

Podsumowanie : Spazm na temat Norweskiego Black Metalu

   Ostatecznie nie do końca wiadomo, dla kogo ten film jest. Oddani fani Mayhem, wyłapią masę nieścisłości, uproszczeń i momentów niegodnych ich ulubionej grupy. Fani Black Metalu, mogą poczuć się wręcz zaatakowani lub urażeni, tym, że film w gruncie rzeczy ich prześmiewa. Osoby niezwiązane z kulturą, wezmą to jako ciekawostkę, która nie przedstawia ani historii grupy, ani nie wdaje się zbyt ambitnie w dialog z historią Varga i Euronymousa, traktując ją płytko, przez większość czasu. O wyczulonych na symbolikę religijną nie wspominam, bo specjalnie ten wątek pominąłem, jako że black metal z założenia nie koresponduje z chrześcijańskim systemem wartości. Ten film to ciekawostka – interesująca próba podjęcia tematu, dobra do seansu na zimno. Do filmu trzeba podejść z dystansem i pustym żołądkiem – inaczej może się to skończyć różnie.

Moja Ocena : 5,86 / 10

Warstwa Fabularna : 5,96 /10

Warstwa Techniczna : 5,91 / 10